Książki są dla mnie jedną z najłatwiejszych odskoczni od rzeczywistości. Pozwalają przenieść się w świat niezwykłych przygód, gorących romansów, idyllicznych scenerii i odprężenia. Ale są też takie, które zmuszają do myślenia, każą zadawać trudne pytania i co gorsze znaleźć na nie odpowiedzi.
Po książkę sięgam najczęściej z dwóch powodów. Pierwszym z nim jest potrzeba relaksu. Wtedy sięgam po tytuły tzw. „łatwe”. Drugim jest, a raczej są chęci znalezienia porady, rozwiązania problemu, zrozumienia dlaczego jest tak, a nie inaczej. Często bywa również, że daną książkę podsuwa mi pod nos ktoś z rodziny czy znajomych. Tak było również tym razem…
Nie należą do osób łatwych w obyciu. Bywa, że wściekam się bez powodu, chodzę rozdrażniona i popadam w złość z byle przyczyny. (Tak, wiem, że tak jest, ale nie oznacza to, że wiem co z tym zrobić ). Do tego ciągłe zabieganie, niedospanie i ogólnie mówiąc przemęczenie nie ułatwiają powrotu do równowagi. Swoim zwyczajem zaczęłam ratować się witaminami, naparami z melisy i robótkami ręcznymi. Te ostatnie, i owszem, pozwoliły mi się nieco wyciszyć i nabrać dystansu, ale tylko nieco. Ratunkiem miała być książka, której tytuł w pierwszej chwili wyśmiałam!
Ale podobnie jak ludzi nie osądza się po ubiorze, tak książki nie ocenia się po okładce…
(W tym miejscu muszę się przyznać do jeszcze jednego – nie lubię czytać książek od deski do deski. Wolę te, po których mogę swobodnie się poruszać, przeskakując między rozdziałami, wracając do początku, albo po prostu zaczynając od końca )
Czytanie książki „Twój podręczny uspokajacz. Niezbędnik każdej kobiety” autorstwa Kate Hanley zaczęłam więc od Rozdziału 6 dowolnie wybierając opisane w nim stany emocjonalne i zdumiałam się przeogromnie. Bo kto z Was wiedział, że metodą na pokonanie rozdrażnienia jest delektowanie sią aromatem rumianku i picie jego naparu? Proste i przyjemne równocześnie.
Ale od początku…
„Twój podręczny uspokajacz. Niezbędnik każdej kobiety” jest prezentem (miło jest dostawać prezenty). Książka swoim wyglądem oraz tytułem nie zachęciłaby mnie do sięgnięcia po nią i pewnie przeszłabym obok niej obojętnie. Ale jak już ją dostałam, to zajrzałam, przerzuciłam kilka stron, zatrzymałam się na rysunku przedstawiającym wygiętą w łuk kobietę i zaczęłam czytać zupełnie od środka. Na szczęście tu tak można.
Książka została podzielona na 7 tematycznych rozdziałów, m.in. „W pracy”, „Miłość i przyjaźń”, „Dolegliwości fizyczne” i „Życiowe zmiany”. Każdy z nich zawiera metody radzenia sobie w określonych sytuacjach. I tak w części poświęconej pracy znaleźć można zestawy prostych ćwiczeń ułatwiających radzenie sobie ze stresem związanym z rozmową kwalifikacyjną, przepracowaniem, wystąpieniem publicznym czy ważnym spotkaniem. W „Miłości i przyjaźni” autorka podpowiada co zrobić w nieprzyjemnych sytuacjach, jak kłótnie, gafy lub proszenie o pomoc. Dużym ułatwieniem jest opis każdej sytuacji, który pozwolił mi umiejscowić się w niej. Ba, pozwolił mi przypomnieć sobie konkretne wydarzenie z mojego własnego życia, na nowo poczuć towarzyszące mu emocje i spróbować je opanować. Takie ćwiczenie, w moim przypadku, było dobrym punktem wyjścia do poznania konkretnej metody i niejako sprawdzenia, że ona działa. Teraz trzeba to jeszcze tylko przetestować w realnych sytuacjach, tak na co dzień…
I tym sposobem książka trafiła do mojej torebki. Czy zaglądam do niej często? Nie, ale mam ją zawsze przy sobie. Podobnie, jak dobry jakościowo rumianek i antystresową piłkę.