Karpacz jest tym miejscem, do którego ciągnie mnie na chociaż jedną w roku wizytę. Nawet tę najkrótszą, jednodniową. Tak, aby poczuć klimat, pooddychać górskim powietrzem i zregenerować siły. I onegdaj tak właśnie bywało. Nie było roku, w którym przynajmniej na chwilę nie odwiedziłabym tej górskiej miejscowości. I za każdym razem widziałam ją inną, bardziej swojską, przyjaźniejszą i bardziej urokliwą. I bynajmniej nie mam tu na myśli wszędobylskich strachów architektonicznych, których budowy nikt nie ukończył, albo porzucił wypuszczając się w świat w poszukiwaniu „lepszego”.
I ten mój Karpacz przepięknie usytuowany najpiękniejszy jest na przełomie maja i czerwca, a później sierpnia i września, kiedy turystów zdecydowanie mniej i na szklakach jest czym oddychać, a samotna wędrówka na Śnieżkę przez Zarzecze, Biały Jar i Kopę lub dla odmiany od Karpacza Górnego, przez Polanę, „Samotnię”, „Strzechę Akademicką” i dalej w górę przez „Spaloną Strażnicę” pomaga uporządkować myśli i nabrać dystansu do spraw codziennych.
Mój Karpacz to też sierpniowy festiwal „Gitarą i Piórem”, na który bierze się karimatę, śpiwór lub koc i siedząc ciasno opatulonym na stoku Lodowiec chłonie ciepłe dźwięki gitary. To wydarzenie oraz miejsce (tuż przy Chacie Karkonoskiej), tak niezwykłe, energetyczne i magnetyczne zarazem sprawia, że chce się tam być. Być tu i teraz i chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami.
Karpacz to również hotele i pensjonaty, do których ja szczęścia nie mam. Bo jak to jest możliwe, aby pensjonat nie miał duszy i aby hotel hotelem nie był. Z drugiej jednak strony czegóż więcej oczekiwać jeśli wraca się do pokoju tylko na noc, a zaraz po śniadaniu ucieka w góry? A może w końcu uda mi się zarezerwować nocleg w upatrzonym kilka lat temu miejscu, które nigdy wolnych pokoi nie ma?
Karpacz to też atrakcje turystyczne, które odwiedzam i z sentymentu, i z poczucia dziecięcej radości. Te miejsca to m.in. Muzeum Zabawek, Tor Saneczkowy, Karkonoskie Tajemnicze czy dumnie stojąca tuż przy trakcie Na Śnieżkę Świątynia Wang. To też przepyszny oscypek na ciepło z żurawiną – zawsze w tym samym miejscu i od tej samej Góralki. A w drodze powrotnej (prawie po drodze) Park Miniatur Dolnego Śląska.
Ostatnimi czasy ten mój Karpacz to doskonale zaplanowana wycieczka, z planem awaryjnym, ale też z pewną dozą szaleństwa, bo już nie samotny, a rodzinny.